poniedziałek, 6 czerwca 2016

Ile kosztuje życie studenckie?


„Studia to najlepszy czas, najlepszy okres w życiu”. „Jak polubiłaś liceum, studia pokochasz”! Imprezy do rana, kasa z nieba, ciekawe wykłady i jeszcze ciekawsze ćwiczenia. Podróże, wymiana jedzenia na alkohol, praktyka zawodowa. Gdzie ja się pytam? Gdzie?




           Bałam się. Bałam się jak cholera już wtedy, kiedy wertowałam strony książek przed maturą. Tęskniłam za liceum już na studniówce. Ale ufałam. Ufałam, że pochłoną mnie te wszystkie szalone rzeczy, które można robić nie mieszkając z rodzicami. SAMODZIELNOŚĆ! WOLNOŚĆ! MŁODZI, PIJANI, ZBUNTOWANI! Bałam się, ale czekałam. No i się doczekałam.
         Okazało się, że samodzielność to też płacenie rachunków i robienie zakupów za SAMODZIELNIE zarobione pieniądze, a na szaloną imprezę nie ma już krzty energii po dziesięciogodzinnej zmianie w pracy. Okazało się też, że większość wykładów i ćwiczeń przyda się w życiu i praktyce zero razy, a właściwa praktyka to… trzy dni w szkole i trzy w przedszkolu. Pierwszy dzień siedzisz oglądany jak małpka w zoo, drugi zaczynasz już poznawać dzieci, choć nadal prowadzisz lekcję zwracając się do pojedynczych osób wskazaniem na nie ręką, a w trzecim znasz już wszystkie imiona – akurat żeby każdemu imiennie powiedzieć „do widzenia”. Życie studenckie kosztuje więcej niż można policzyć. Kosztuje starych znajomych i czas.
            Jeszcze trzy lata temu chodziłam sobie do najlepszej pracy na świecie. Spędzałam osiem godzin na szykowaniu ośmiornic na śniadanie, budowaniu zamków z klocków i przemierzaniu codziennie dwóch kilometrów na huśtawki, a moim największym problemem było zabranie dziecka, rowerka i psa jednocześnie. Wolne weekendy trwały wiecznie. Teraz o godzinie, o której zazwyczaj kończyła się sobotnia impreza, wracam z pracy. Wracam i padam, by za pięć godzin wstać i ruszać do boju. TERAZ spędzam pięć dni z siedmiu w Poznaniu, gdzie w przerwie między narzekaniem a umieraniem na depresję chadzam sobie na zajęcia. Pozostały czas spędzam nad książkami – błagając, żeby same napisały licencjat. Nie chcą.
          Ale nie samymi minusami student żyje. Są też te piękne chwile kiedy w wolny czwartek można zobaczyć pluszowe koziołki biegające po rynku i kiedy siedząc na samym środku najbardziej ruchliwego miejsca w Poznaniu, je się lody i, patrząc pod słońce, obserwuje spieszących się donikąd ludzi, do których za moment dołączymy. Kiedy dla odmiany zamiast usłyszeć „Pani nie umie pisać, nie podoba mi się styl”, słyszy się, że „pięknie Pani pisze, czekam na ciąg dalszy”. I w końcu kiedy jadąc przyklejonym z gorąca do regionalnego, pociągowego fotela widzi się z okna tablicę z napisem „Chodzież”.

            Nie tak to miało wyglądać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz