środa, 21 stycznia 2015

Ready, steady, GO!



Kocham ten pęd. Pęd życia. Nienawidzę nudy. Kiedy nie gnam, śpię. Spanie to takie hobby w ferworze wiecznego biegu. Studiuję, pracuję, wiecznie w ruchu. Wolny weekend to stracony weekend, więc kiedy nie noszę skrzynek, przepisuję notatki.



Jeden kierunek studiów nie był wystarczający – przyszła praca. Praca znienawidzona, bo monotonna, niesatysfakcjonująca, wśród ludzi patrzących na siebie wilkiem. Wakacje przyniosły tę drugą. Wymarzoną, można by rzec. Niekoniecznie pod względem stanowiska, ale pod względem organizacji czasu i ludzi - na pewno. Nie daje chwili wytchnienia, ale daje poczucie dania z siebie wszystkiego. W doborowym towarzystwie pozwala intensywnie, ale z uśmiechem na mordce, przetrwać osiem godzin.

Uczelnia, choć często odbiera sens życia (co, jak się ostatnio dowiedziałam z mądrej książki, jest nieuniknione i dotyka każdego studenta), ma swoje uroki. Jeden kierunek nie był jednak wart siedzenia w Poznaniu i opuszczania dni pracujących, więc doszedł drugi. Teraz jest idealnie. Minimum chwil wytchnienia, które w 80% przeznaczam na sen, a pozostałych 20% na facebooka, youtuba i oglądanie „Trudnych spraw”.

Narzekam. Często. Narzekam, bo to takie moje drugie hobby (obok spania). Czasami narzekam tak często, że sama mam siebie dość. I wtedy narzekam, że narzekam. Czasem nawet zatrzymuję się i przeżywając kryzys absolutny, chcę wrócić na start. Wrócić po prostej, rzucając to, co sama obrałam za cel.  I trwa to zazwyczaj do czasu, aż Ci najbliżsi, którzy znają jedyny słuszny środek, przyjdą z odsieczą i postawią mnie do pionu, w słowach nieprzebranych i dobitnych. Postawią na starcie i strzelą ślepakiem dając sygnał do startu. Do startu w kolejnej turze biegu.  Ready, steady, GO!

I tak sobie biegnę. Biegnę wykańczając się fizycznie, a satysfakcjonując wewnętrzne ego. Pomimo nieustannego „cośrobienia”, staram się jednak czasem zatrzymać i znaleźć czas dla tych najbliższych. Choćby miała to być impreza przed zmianą na 6:00 albo spacer w egipskich ciemnościach środka nocy, albo szybkie piwo/obiad na mieście. Zawsze.

I może kiedyś zwolnię. Może przyjdzie taki moment, że skończę, co zaczęłam i powiem – więcej nie biorę. Może kiedyś, ale na pewno nie dziś. Dziś pobiegnę dalej, przeskakując przeszkody, wbrew wszystkim, którzy powtarzają „nie dasz rady”. Jak nie dam to padnę. Padnę i wstanę. A jak nie wstanę, to sobie poleżę i odpocznę, aż znów wstać będę mogła. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz