Kocham ten pęd.
Pęd życia. Nienawidzę nudy. Kiedy nie gnam, śpię. Spanie to takie hobby w
ferworze wiecznego biegu. Studiuję, pracuję, wiecznie w ruchu. Wolny weekend to
stracony weekend, więc kiedy nie noszę skrzynek, przepisuję notatki.
Jeden
kierunek studiów nie był wystarczający – przyszła praca. Praca znienawidzona,
bo monotonna, niesatysfakcjonująca, wśród ludzi patrzących na siebie wilkiem. Wakacje
przyniosły tę drugą. Wymarzoną, można by rzec. Niekoniecznie pod względem
stanowiska, ale pod względem organizacji czasu i ludzi - na pewno. Nie daje chwili
wytchnienia, ale daje poczucie dania z siebie wszystkiego. W doborowym towarzystwie
pozwala intensywnie, ale z uśmiechem na mordce, przetrwać osiem godzin.
Uczelnia, choć
często odbiera sens życia (co, jak się ostatnio dowiedziałam z mądrej książki,
jest nieuniknione i dotyka każdego studenta), ma swoje uroki. Jeden kierunek nie był jednak wart siedzenia w Poznaniu i opuszczania dni pracujących, więc
doszedł drugi. Teraz jest idealnie. Minimum chwil wytchnienia, które w 80%
przeznaczam na sen, a pozostałych 20% na facebooka, youtuba i oglądanie „Trudnych
spraw”.
Narzekam.
Często. Narzekam, bo to takie moje drugie hobby (obok spania). Czasami narzekam
tak często, że sama mam siebie dość. I wtedy narzekam, że narzekam. Czasem
nawet zatrzymuję się i przeżywając kryzys absolutny, chcę wrócić na start.
Wrócić po prostej, rzucając to, co sama obrałam za cel. I trwa to zazwyczaj do czasu, aż Ci najbliżsi,
którzy znają jedyny słuszny środek, przyjdą z odsieczą i postawią mnie do pionu,
w słowach nieprzebranych i dobitnych. Postawią na starcie i strzelą ślepakiem
dając sygnał do startu. Do startu w kolejnej turze biegu. Ready, steady, GO!
I tak sobie
biegnę. Biegnę wykańczając się fizycznie, a satysfakcjonując wewnętrzne ego.
Pomimo nieustannego „cośrobienia”, staram się jednak czasem zatrzymać i znaleźć
czas dla tych najbliższych. Choćby miała to być impreza przed zmianą na 6:00
albo spacer w egipskich ciemnościach środka nocy, albo szybkie piwo/obiad na
mieście. Zawsze.
I może kiedyś
zwolnię. Może przyjdzie taki moment, że skończę, co zaczęłam i powiem – więcej nie
biorę. Może kiedyś, ale na pewno nie dziś. Dziś pobiegnę dalej, przeskakując przeszkody,
wbrew wszystkim, którzy powtarzają „nie dasz rady”. Jak nie dam to padnę. Padnę
i wstanę. A jak nie wstanę, to sobie poleżę i odpocznę, aż znów wstać będę
mogła. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz