8:00. Denerwujący dźwięk budzika świdruje w mojej głowie. Odwracam się na drugi bok. Po trzecim alarmie postanawiam jednak podjąć wyzwanie i zwlec się z łóżka. Odsłaniam okno – słoneczko. To będzie dobry dzień!
Po szybkich przygotowaniach wybiegam z domu, by zdążyć na autobus. Po przekroczeniu półpiętra wracam i zabieram z biurka zeszyt z notatkami. Ponownie zbiegam na dół. Stojąc na światłach macham odjeżdżającemu właśnie autobusowi 63, który miał mnie zawieźć na zajęcia. Zielone! Idę na przystanek, by na mrozie poczekać na kolejny autobus. Gdy już nie mogę ruszać palcami – JEST. Wsiadam i siadam (rzadko się zdarza!).
Po trzykrotnym upewnieniu się o właściwości linii, rozglądam się dookoła. Autobus dzieli się na dwie grupy społeczne: seniorzy i studenci. Bardzo łatwo je rozróżnić. Jeśli jest to osoba z szeroko otwartymi oczyma, z laską lub w berecie (opcjonalnie), a obok niej siedzi zmęczona jednorazówka z zakupami – SENIOR, jeśli natomiast jest to osoba, która wygląda jakby umarła – ‘rozlana’ na siedzeniu, z zamkniętymi oczyma i worami pod nimi, a z torby, rzuconej gdzieś pod nogami, wycieka sterta kserówek – nie ruszaj, żyje – to STUDENT w czasie sesji. Nad wszystkim panuje nieco zobojętniały, aczkolwiek wyrażający czasami emocje poczekaniem na biegnących lub szarpanym hamowaniem – KIEROWCA. Po krótkiej analizie współpasażerów spoglądam za okno. Autobus się zatrzymuje. Wysiadam i cofam się pieszo na odpowiedni przystanek.
Wbiegam
* obiad
* zaliczenie
* szybka powtórka
* kolokwium
* serial
* drugi serial
* nauka
* sprzątanie
*nauka
* podbijanie świata
* nauka
* zaliczenie
* szybka powtórka
* kolokwium
* serial
* drugi serial
*
* sprzątanie
*
* podbijanie świata
* nauka
Ostatecznie
dochodzę do wniosku, że podbijanie świata można przenieść na kiedy indziej.
Zamiast tego czas się w końcu wziąć za siebie… i porządnie wyspać! Sprawdzam
godzinę – telefon znów błaga o odrobinę prądu. Siedzę spoglądając naprzemiennie
na rozgadanego wykładowcę i niemiłosierny zegarek odwlekający
każdą minutę. W końcu – doczekałam – czas wyjść.
Słoneczko pięknie grzeje, więc do
domu idę piechotą. Jeden przystanek. Na kolejnym, przemarznięta do szpiku
kości, wsiadam w autobus. W domu wyciągam niepotrzebne książki. Znajduję plan
dnia. Skreślam obiad. Ustawiam budzik na ‘za pół godziny’ i kładę się do łóżka,
by za chwilę zerwać się i biec na zaliczenie. To będzie dobry dzień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz