piątek, 31 lipca 2015

Holiday...?


        

Wracam na włości. Wakacyjnie. Wakacyjnie po mojemu, czyli na pełnej parze. Po (prawie) zakończeniu sesji, przyszedł czas na odpoczynek. Odpoczynek od jednego etatu – studiów. Drugi zostać musiał, co by nie zardzewieć. Wytrzymałam dwa tygodnie…

         
  
          Od dwóch lat staram się o wakacyjną pracę ‘w zawodzie’. Na próżno, gdyż zazwyczaj nie spełniam podstawowych wymagań: albo nie mam skończonych 37 lat, albo 50-letniego stażu, albo magistra z co najmniej trzech kierunków pedagogicznych, a gdy już znajdzie się oferta obejmująca mój wiek, doświadczenie i chęci, to okazuje się, że wypłatę przerastają koszty dojazdu do miejsca zbiórki. Wakacje spędzam więc z ulubionymi – przerzucając skrzynki i spisując zamówienia.


    W tym roku dostałam propozycję nie do odrzucenia: w zawodzie, na miejscu, w doborowym towarzystwie. Jedyną przeszkodę stanowił czas. Długo się jednak nie zastanawiałam i poukładawszy zmiany w Ulubionej, zdecydowałam – BIERE.  Bo czego się nie robi :) Zaczęłam od ‘no dooobra, wpadnę jak będę miała wolną chwilę’, po czym po nieprzespanej nocce, w klimacie ukochanych, regularnie rzucanych, złośliwości, zdobyłam szczyt, który na lekcjach WF w liceum konkurował z Mount Everest. Czteroipółkilometrowe jezioro okrążyłam na wszystkie możliwe sposoby. Gokartem? Oczywiście! Pieszo? Nie ma problemu! Motorówką? Lecę! Zmiany w pracach zazębiały się idealnie – nocka tu, dniówka tam. Dwie godzinki snu rano, cztery wieczorem – wakacje. W drugim tygodniu działałam już nieco bardziej wyspana, bo obie zmiany lokowały się w ciągu świeckiego DNIA. Z żalem jednak skracałam godziny jednej na rzecz drugiej. Zagrałam we wszystkie gry z dzieciństwa – od klas, przez krowę, aż po ‘Raz, dwa, trzy – baba jaga patrzy!”. Przegrałam w większość możliwych gier planszowych (choć wygraną w krzesełka odnotuję w CV!) i przejechałam rowerem 20km!




    Niczego nie żałuję. Żadnej nieprzespanej nocy. Żadnego pieszego ani rowerowego kilometra. „W dobrym towarzystwie czas płynie szybciej”. Te dwa tygodnie, choć intensywne i wyczerpujące do granic, upłynęły zdecydowanie za szybko. Za (prawie) wszystkie złośliwości i marudzenie przepraszam, co złe wybaczam, za zdobyte doświadczenie, grzeczne dzieci i cudownie spędzony czas – dziękuję. Do Ulubionej wracam z nowym zapałem. Do zobaczenia (mam nadzieję!) za rok! :)


1 komentarz:

  1. Możesz pisać o wszystkim, bo i tak czyta się bardzo dobrze. Podziwiam Twoją energię i chęci do pracy i życia! :)

    OdpowiedzUsuń